Minął bezpowrotnie czas słodkości takich jak: makowce, baby drożdżowe, keksy, pierniki. Musimy poczekać do następnego Bożego Narodzenia, a więc troszkę więcej niż 11 miesięcy. Szybciutko zleci! Mamy karnawał, a w nim królują pączki oraz faworki czyli chrust (takie niby ciasteczko z posypką z cukru pudru).
Zajmijmy się pączkami. Specjał będący prawdziwą bombą kaloryczną, szczególnie popularny w czasie tak zwanego „tłustego czwartku”, krótko przed „środą popielcową”. Piecze się to cudo kulinarne czy może smaży? No właśnie. Smaży. Niby nic trudnego, ale sam przepis na ciasto drożdżowe bywa kłopotliwy. Dla wielu nierozwiązaną zagadką jest to czy nadzienie dostaje się do pączka przed, w trakcie, czy po usmażeniu. Stara szkółka naszych babć wskazuje, iż nadzienie z róży ma być w uformowanym pączku przed smażeniem. „Fabryczna” czyli taśmowa produkcja zmusza cukierników do wstrzykiwania nadzienia tuż po usmażeniu. Czasami dobrze widoczne jest miejsce, przez które nadzienie dostało się do wnętrza pączka. Na czym ma być usmażony dobry pączek? To coś nazywa się smalec. Ładnie zrumieniony, ale nie spalony. Powinien pysznić się złoto-białą otoczką na linii zanurzenia w tłuszczu. Potem lukier lub cukier puder na wierzch i …………. mniam, mniam! Wszystkiego smacznego!! Byle nie za dużo, bo potem trzeba będzie bardzo intensywnie ćwiczyć, by spalić te wszystkie przepyszne kalorie.